W książce, prezentowanej teraz polskiemu czytelnikowi, próbowałem uchwycić miarę zjawiska, które głęboko naznaczyło pewien aspekt kultury europejskiej: chodzi o pragnienie, aby społeczeństwo […] przybrało postać dzieła, to znaczy realności, która osiągnęła swój docelowy i doskonały kształt, realności wypełnionej znaczeniem ostatecznym. Pragnienie to rodzi się u Platona, w nieco odmienny sposób dochodzi do głosu w starożytnym Rzymie, zyskuje nową postać w ramach „suwerenności” nowożytnego państwa, by następnie, dzięki Rousseau, pojawić się w kontekście idei republiki demokratycznej. W pełni jednak wyraziło się ono w formie tego, co określa się mianem dwudziestowiecznych totalitaryzmów. […] Dlatego uznałem, że warto zaryzykować wyrażenie communauté désœuvrée – „rozdzielona wspólnota”, do określenia sposobu, w jaki moglibyśmy ukierunkować nasze myślenie o byciu-razem, nie ulegając przy tym pragnieniu, by uczynić dziełem „wspólnotę” lub to, co „wspólne” jako takie. Bycie-wspólnie nie jest „dziełem” i nie może tworzyć „dzieła” – całości osiągającej docelową, doskonałą postać i zyskującej ostateczne znaczenie. Bycie-wspólnie jest bowiem z istoty otwarte i mnogie, chociaż mnogość ta nie sprowadza się do indywidualistycznego atomizmu.